Do powstania
II Rzeczpospolitej w 1918 roku, a właściwie do 1920-go, kiedy Bydgoszcz na mocy
traktatu wersalskiego wróciła do Polski, kultura w naszym grodzie była przede
wszystkim zasługą jej niemieckich mieszkańców. Duża ich część wyemigrowała wraz
z niemieckimi władzami miasta. Zatem dwudziestolecie międzywojenne w mieście rzemiosła,
przemysłu i handlu było mozolnym tworzeniem własnych elit intelektualnych.
Proces ten został brutalnie przerwany we wrześniu 1939 roku.
W czasie
drugiej wojny światowej Bydgoszcz straciła prawie jedną czwartą mieszkańców,
głównie wykształconych, gdyż mając na uwadze zniszczenie polskości grodu nad
Brdą, takich przede wszystkim Niemcy zaciekle mordowali. Po wojnie zatem na
kilka dziesiątków lat Bydgoszcz była pustynią kulturalną.
Na szczęście na
niwie kultury mieliśmy swoich „siłaczy”, którzy już od pierwszych dni wolności
czynili wszystko, by podźwignąć Bydgoszcz ze strat: Witold Bełza (1886-1955)
bibliotekarz i naukowiec, ponownie zajął się zarządzaniem Biblioteki Miejskiej;
Marian Turwid (1905-1987), malarz i poeta, zorganizował liceum plastyczne i
zasłużył się zarówno dla środowiska malarzy jak i literatów; Andrzej Szwalbe
(1923-2002), dyrektor Filharmonii Pomorskiej, który sprawił, że Bydgoszcz stała
się ważnym ośrodkiem muzycznym w Polsce z własnym liceum muzycznym, akademią i
operą. Dzięki nim miasto rozkwitło.
Niemniej
środowisko twórcze przez wiele lat były wątłe, ograniczały do kilku, kilkunastu
nazwisk: Marian Turwid, Jan Górec-Rosinski, Jerzy Sulima-Kamiński, Andrzej
Baszkowski. Dopiero później przyszła fala wraz z Wojciechem Banachem, Stefanem
Pastuszewskim, Jolantą Baziak, Danutą Künstler-Lagner, Dariuszem T. Lebioda,
czy Jarosławem Jakubowskim.
Na tym tle Towarzystwo Poetów Nieznanych jawi się
jako głód wielkiej literatury, jako marzenie, by wyrwać się z szarej
codzienności, gdzie tylko praca, dom, niedzielny kościół i niedzielny spacer,
by być kimś naprawdę niezwykłym…
Poza wspaniałą
twórczością Huberta Ostoi-Dybowskiego Towarzystwo
nie pozostawiło po sobie żadnych wybitnych dzieł, ale warto się nad nim
pochylić, właśnie ze względu na owo pragnienie innego, bardziej kolorowego
życia niż to, w które w represyjnych i ponurych czasach komunizmu Polska
zamknęła swych obywateli.
Towarzystwo Poetów Nieznanych
Nieformalny
krąg artystyczny w Bydgoszczy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
ubiegłego wieku skupiony wokół postaci Huberta Ostoi-Dybowskiego, zwanego Hubertusem. Poeci tej formacji
niespecjalnie zabiegali o publikację. Sporadycznie drukowano ich w lokalnej
prasie: w „Faktach”, „Kujawach”,
„Dzienniku Wieczornym”. Koncentrowali się na odczytywaniu wierszy podczas
cotygodniowych wędrówek po pijalniach piwa. A ponieważ nie należeli do ludzi
zamożnych, zatem bary, które odwiedzali, były pośledniejszej kategorii i nie
cieszyły się dobrą sławą.
Z reguły
wieczorki poetyckie od knajpy do knajpy kończyły się nad ranem rytualnym
obsikiwaniem pomnika Henryka Sienkiewicza w Parku Jana Kochanowskiego w myśl
uroczyście powtarzanej uwagi Hubertusa:
Ku pokrzepieniu serc Narodu
Pisałeś epos, wielki Henryku,
Więc ku pokrzepieniu pęcherza
Od Narodu otrzymasz duże siku.
Sowizdrzalska
atmosfera owej rymowanki znalazła swe odbicie w wierszu Hubertusa „Spichrze nad Brdą”.
Pomnik Henryka Sienkiewicza
w Parku Jana Kochanowskiego.
Dzieło wykonał Stanisław Horno-Popławski
w 1968 roku w miejsce zniszczonego przez Niemców
w 1939 roku posągu Konstantego Laszczki
|
Twórczość Towarzystwa Poetów Nieznanych nie
wiązała się z żadnym programowym manifestem. Jedną z dwóch nieformalnych zasad,
jakie w grupie obowiązywały, to oryginalność: każdy artysta starał się na tle
pozostałych czymś wyróżnić. Stąd w wierszach surrealizm i żart, uwielbienie
miasta, scenki obyczajowe oraz satyra.
Drugą zasadą
była apolityczność. Żaden z poetów nie tworzył pamfletów na władzę ani na
rzeczywistość. Ta wstrzemięźliwość najprawdopodobniej podyktowana została
ostrożnością: nikt nie chciał mieć kłopotów z władzą, zwłaszcza że przekładały
się one na trudności w pracy zawodowej. Poza tym ta wstrzemięźliwość wiązała
się z faktem, iż bardzo często do zadań pracowników aparatu bezpieczeństwa
prócz kontrolowania zachowań kibiców na stadionie należało infiltrowanie barów
i środowiska piwoszy.
Przybliżony
skład formacji:
1. Hubert
Ostoja-Dybowski, zwany Hubertusem,
2. Makary
Pytel, zwany Ogniomistrzem lub Makarem,
3. Benedykt
Orechwo,
4. Cyryl
Zimny, zwany Zimny Wrzask,
5. Tadeusz
Kukulski, zwany Miszczu,
6. Jan
Nepomucen Wątroba, zwany Jan Nepomucen, Nepomucek,
Mucek Nep albo Neptyk.
Nastrój spotkań Towarzystwa w
knajpach
Zakrapiane
spotkania poetyckie obfitowały w różne zabawne momenty. Niektóre z nich są
znane dzięki Benedyktowi Orechwie, gdyż miał on zwyczaj spisywać cięte uwagi
mistrza zaraz po powrocie do domu. Niestety, pedanterii pióra maczanego w
kałamarzu nieczęsto towarzyszyła pewność ręki i trzeźwość umysłu, stąd wiele z
tej swoistej kroniki biesiadnej utonęło w kleksach i pokreśleniach i tym samym
stało się nieczytelne.
Niemniej to,
co udało się odczytać z kajetu ekonomisty-poety, warte jest przytoczenia, by
odtworzyć klimat spotkań Towarzystwa
Poetów Nieznanych.
Pewnego razu w
„Słowiance”, gdy kelnerka, która
wcześniej obraziła Hubertusa uwagą „Dziadku, czas pomyśleć o różańcu, a nie o
piwie”, spytała „Co podać?”,
poeta rzekł:
- Papier
toaletowy.
- Papier toaletowy?
- Tak. –
skinął głową Hubertus i dodał:
Gdy
cię widzę kochana
Mam sraczkę od rana
Bijatykę w
barze „Ul” na Al. 1 Maja (dziś ul.
Gdańskiej), którą zaczęły wyzwiska jednego z mocno podchmielonych gości, a
skończyła interwencja funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, Hubertus filozoficznie skwitował:
Kto
kurwami chętnie chlapie
Szybko
w beret bęcka złapie
Pewnego razu na piwku „Pod
Wisielcem” (zwyczajowa nazwa baru „Powszechny”
na rogu Hetmańskiej i Sienkiewicza) mocno wstawiony Tadeusz Kukulski, zwany Miszczu, zwierzył się kolegom, że musi
się leczyć, bo w miłych okolicznościach lokalowych od sąsiadki Zofii
Fijałkowskiej z poddasza nabawił się dyskretnej choroby. Chichotaniu
współbiesiadników towarzyszyła uwaga mistrza Huberta:
Gdy
Zocha swawolna
To
do trypra zdolna
Niestety, owa dyskretna choroba
zaciążyła na szczęściu osobistym poety Miszczu.
Kolega po piórze Makary Pytel, zwany Ogniomistrzem,
który pragnął wyswatać Miszczu z
jedną ze swych kilkunastoletnich córek („Do
wyboru mam dwie, Genię i Renię, obie głupie i obie gospodarne”),
stwierdził, że nie wyda dziecka za syfiarza, żeby zgniła w kile. I tak
stolarz-poeta Tadeusz Kukulski zestarzał się w starokawalerstwie.
Natomiast przyczyna seksualnych kłopotów Miszczu, czyli Zofia Fijałkowska z poddasza na ulicy Spokojnej,
nieraz wracała w żartach Hubertusa:
Od
Pankraca do Bonifaca
Tadek
Zochę maca
Kiedy
Zocha kole płota
Zawsze
najdzie mnie ochota
Łapska
kiecę wnet pochwycą
I
wyłoją dupsko sztycą
Hubertus
a Marian Turwid
Marian Turwid (1905-1987) – nestor poezji bydgoskiej tudzież ruchu
plastycznego w mieście – znał Hubertusa
jeszcze sprzed wojny. Przyszła żona Huberta Ostoi-Dybowskiego, Elise Rosenbaum,
była bowiem uczennicą w Miejskim Katolickim Gimnazjum Żeńskim w Bydgoszczy
(dziś: VI Liceum Ogólnokształcące im. Jana i Jędrzeja Śniadeckich, przy ul. Staszica
4), gdzie Marian Turwid pracował jako nauczyciel rysunku.
Malarz nie pozostawał obojętny na urok dziewczyny, zatem relacje między
nim a uczennicą nie ograniczyły się tylko suchych lekcji w szkole. Turwid
wykonał kilka szybkich portrecików narzeczonej Huberusa węglem.
Nosił się też z zamiarem namalowania „Apoteozy Bydgoszczy”, w której centralnym punktem – oprócz herbu i
królów związanych z miastem – byłaby żeńska postać z łukiem. Mówił dziewczętom
w klasie, że Bydgoszcz ma już swoją „Łuczniczkę”
w brązie, więc pora, by miała również na obrazie, który zawisłby w Ratuszu. Na
modelkę upatrzył sobie Elise Rosenbaum. To ona miała pozować do roli pięknej „Łuczniczki”, naturalnie, pozować w
stroju… „Łuczniczki”.
Do powstania obrazu nigdy jednak nie doszło, gdyż jeszcze przed maturą
Elise poczęła i wyszła za mąż, i powiła bliźniaki. Potem przyszła wojna i
śmierć w kolumnie uciekinierów…
Po latach Hubertus stworzył
wiersz o „Łuczniczce”. Czy pisząc o
nagim symbolu miasta, myślał wówczas o swej zmarłej żonie? O niedoszłej do
skutku „Apoteozie Bydgoszczy”?
ŁUCZNICZKA
Pręży się łukiem i ciałem
wysmukłym
Nad celem co umknąć pragnie
przeznaczeniu
Wzrok jej skupiony
Napięcie w twarzy
Cięciwa wspiera zaciętość ust
A ty
W piękno łowczyni patrząc
olimpijskie
Grotem na oddech wstrzymane
Nie wiesz ku czemu pocisk się
wysunie:
Czy bólem wtargnie w ciało
śmiertelne?
Czy duszę razi niczym ironia
Chociaż urodą dziewczęcą już
dawno rażona?
Na szczęście spiżem jest tylko
łuczniczka naga
Co granit wysoki ma pod
sandałami –
Nie zapominaj o tym nie
zapominaj
Hubert Ostoja-Dybowski: Łuczniczka z tomy „W cieniu mojego
miasta”
Posąg „Łuczniczki” w Parku Jana
Kochanowskiego,
której autorem był niemiecki rzeźbiarz Ferdinand Lepcke
|
W wieloletniej zażyłości Mariana Turwida i Huberta Ostoi-Dybowskiego
rzeczą wątpliwą jest, by znany działacz kultury wiedział o twórczości
bibliotekarza. Inaczej pewnie pomógłby mu w poetyckim debiucie lub postarał
umieścić jego wiersze w którymś z lokalnych almanachów. Tak się jednak nie
stało. Zatem dla nestora bydgoskiej poezji Hubertus
na zawsze pozostał tylko mężem jego uczennicy, okazjonalnym facecjonistą i
uczynnym pracownikiem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w
Bydgoszczy, który w czytelni regionalnej celnie wyszukiwał potrzebnych mu
dokumentów.
Raz, po niezbyt owocnej pracy w czytelni, Marian Turwid dał się namówić
Hubertusowi na małą libację w
towarzystwie Poetów Nieznanych. A że
człowiek z niego na starość stał się nieruchawy tudzież głuchawy, zatem do w
miarę eleganckiej „Słowianki” wszyscy
pojechali tramwajem.
Trudno powiedzieć, czy owa nieudana kwerenda w Czytelni Regionalnej
sprawiła, że malarz i poeta był w złym nastroju, czy może zwykł upijać się na
smutno, dość, że przy wódce mocno użalał się nad sobą.
Mówił, że nie jest tak dobrym twórcą jak Iwaszkiewicz albo Staff.
- Ale oni nie pisali o Bydgoszczy! – ripostował Hubertus.
Mówił, że nie jest tak dowcipny jak Gałczyński.
- Marian, pisząc o Bydgoszczy, nawet Gałczyński by skapcaniał! Tu się
pisze tylko na smutno. Bydgoszcz jest jak fado pod śledzia i dwie czyste. –
Mówił, że młodzi uważają go za ramola i wierszokletę.
- Ależ Marian, ty jesteś wielki! Ty jesteś jak Beethoven!
- Naprawdę?
- No pewnie! Masz równie wspaniałą głuchotę! I nie potrzebowałeś do
tego aż dziewięciu symfonii!
Turwid się nie obraził. Trudno powiedzieć, czy była to zasługa jego
poczucia humoru czy… głuchoty. W każdym razie po tym epizodzie ze „Słowianki” panowie jeszcze niejedną
wódeczkę razem wychylili.
Mimo swoistego bydgoskiego spleenu
obu poetów wiele różniło. O ile twórczość Mariana Turwida zdaje się być bardzo
ugrzeczniona, skonwencjonalizowana i w tematyce raczej banalna, o tyle dzieło
Huberta Ostoi-Dybowskiego niesie z sobą jakąś drapieżną zmysłowość i zimny
intelektualizm. Warto zatem porównać obu artystów w wierszach o podobnej
tematyce.
SPACER NAD BRDĄ
Idziemy
dalej razem
brzegiem
Brdy
a
obraz za obrazem
coraz
to jawi się nowy
i
tak niespodziewany,
że
trzeba wstrzymać kroku
i
żadnym nie płoszyć słowem
nadpływających
uroków
Marian Turwid: Spacer nad Brdą
SPICHRZE NAD BRDĄ
Brdą się kołyszą dostojne
wiekami
Od szwu dachówek aż po ciemność
piwnic
W żebrach sczerniałych trzeszczą
wspomnieniami
Choć wzrok otwarty deskami
okiennic
Barki brzuchate przywołują z
ziarnem
Mowę niemiecką i polskie
przekleństwa
Truchty furmanek targowisko
gwarne
Noce matrosów spite do
szaleństwa
Spichrze co rodne bywały towarem
Dzisiaj ugrzęzły w muzealnej
nudzie
Tuczą wycieczki fotografii
czarem
Gdy schodzą Bydgoszcz w
turystycznym trudzie
My zaś pod mostem prężymy się
sznurkiem
I spichrzom co się kołyszą
wiekami
Salut z rozporka posyłamy
ciurkiem
Piwo i rzekę mieszając z rzygami
Hubert Ostoja-Dybowski: Spichrze
nad Brdą, z tomu „W cieniu mojego miasta”
Spichrze nad Brdą. Dla Mariana Turwida i Huberta Ostoi-Dybowskiego to smutny widok. Obaj poeci pamiętali bowiem, że do pożaru w 1960 roku spichrzy było pięć… |