Michał Kubiak
jest rzeźbiarzem stale obecnym w pejzażu bydgoskim. Niestety, nie zawsze z
korzyścią dla miasta. Na jego dzieła możemy natknąć się idąc na mszę do Fary
(czyli naszej Katedry) bądź do Bazyliki, albowiem dla obu świątyń wykonał drzwi
z brązu. Nie są to dzieła rewelacyjne, lecz estetycznie poprawne. Banał
katolickiej ikonografii umiejętnie został połączony z banałem bydgoskich
realiów (choćby przeniesienie na płaskorzeźby fotografii dokumentalnych z wojny
czy z obchodów millenijnych chrztu Polski).
Są też inne
rzeźby świadczące o jego przeciętnej poprawności w myśleniu o sztuce. Do nich
bez wątpienia zalicza się pomnik z brązu naszego bohatera II wojny światowej,
czyli Mariana Rejewskiego, który wraz z kolegami – Henrykiem Zygalskimi Jerzym
Różyckim – złamał szyfr hitlerowskiej Enigmy i walnie przyczynił się do
wygrania wojny z Niemcami. Pomnik Rejewskiego stanął u zbiegu ulicy Gdańskiej
ze Śniadeckich. Wszystkim się bardzo podobał. Zwłaszcza żebraczej hołocie: Rejewski
był tak prawdziwy i tak prawdziwie notował w notesie, że co rusz menele
wyrywali pióro i łamali notes, żeby sprzedać na złom.
Innym dziełem
Kubiaka była postać Andrzeja Szwalbego – wizjonera muzyki w mieście – która
stanęła przed Filharmonią Pomorską. Niestety, przedstawiony w brązie Szwalbe to
żaden dyrektor Filharmonii i koneser sztuki, lecz zramolały dziadunio, podparty
laską, któremu nie udało się zdążyć do toalety… Aż dziw, że z jego portek nie bije
smród…
Dopełnieniem
rzeźbiarskiej indolencji Kubiaka są sylwetki biegaczy wykonane w żywicy i różnorako
barwione. Zamówione przez prezydenta Konstantego Dombrowicza miały być symbolem
międzynarodowych igrzysk sportowych w naszym mieście. Taką swoistą maskotką.
Jednak nią się nie stały. Były bowiem brzydkie, nieforemne i wykonane
niechlujnie. Właściwie był to tylko jeden biegacz, tyle że po wielokroć w
żywicy – ponoć w kolorach pięciu kółek olimpijskich – powielony.
Z oblicza każdego
jednaka wyzierała groza, jakby nie o bieg sportowy chodziło, lecz o publiczną
egzekucję. Niby w ruchu – zaciśnięte pięści w wymachu, dramatyczne pochylenie
tułowia i uniesiona prawa noga – niby nawiązanie do greckich przedstawień
biegnących sportowców, które znamy ze starożytnej ceramiki, lecz pospiesznie ulepione
ciała były pozbawione mięśni. Nie było zatem czego w tych quasi dynamicznych
obiektach podziwiać. Żadnej gry światła w napiętym do bólu organizmie.
Na dodatek
twórca nie potrafił się zdecydować, czy wzorem starożytnych ma przestawić nagie
ciała, czy też iść za purytańską współczesnością i pokazać biegaczy w sportowej
odzieży. Płaskie pośladki – bardziej kojarzące się z niewiastami niż z krzepkim
dupskiem mężczyzn – z głębokim rozcięciem między nimi świadczą o nagości.
Natomiast wypukłość podbrzusza, w której nie ma ani jąder, ani penisa, a która przypomina
jakąś dziwaczną narośl – coś w rodzaju brzydkiego czyraka lub groźnego guza
nowotworowego – od biedy można uznać za okrytą spodenkami męskość. Ale tak
naprawdę, ani koszulki, ani spodenek na topornych posągach nie ma…
Mnie owe
człekokształtne potworki przypominały zwłoki ekshumowanych w Katyniu.
Koszmarnych
biegaczy poutykano na chodniku w różnych miejscach w Bydgoszczy. Ludzie nagle
wpadali na nie i przewracali się. Nic więc dziwnego, że paskudztwo z żywicy
potraktowali bezlitośnie, czyli utrącali kończyny bądź niszczyli w całości.
Ktoś spyta:
- Człowieku,
skoro to takie gie, czemu tak szeroko o tym piszesz?! –
A ja na to:
- Piszę,
ponieważ tego cholernego brzyda żadną fotografią nie uwiecznię. Byłoby to
rozpowszechnianie, a ja jestem zbyt wielkim estetą, by nawet ku przestrodze powielać
dziadostwo. Zwłaszcza że ono jeszcze wciąż jest. –
Niedobitki
Kubiakowych rąk o niewprawnie wymalowanych koszulkach i gaciach straszą przed
Stadionem Zawiszy. Zapewne by utrudnić kibicom wejście na trybuny, bo przecież
nie dla rozwijania w nich poczucia piękna.
Po biegaczach
artysta Kubiak stał się dla bydgoszczan szkodliwym piewcą kiczu. Mieszkańcy w
odróżnieniu od władz nie chcieli więcej oglądać płodów jego talentu.
A przecież
Michał Kubiak nie zawsze był kiczmanem. W pracach powstałych z potrzeby serca wykazywał
wiele poetyckiej wrażliwości. Choćby w „Wędrowcu”
ustawionym bezpośrednio na chodniku u zbiegu Gdańskiej, Dworcowej i Pomorskiej.
"Wędrowiec" Michała Kubiaka W Bydgoszczy u zbiegu Gdańskiej, Pomorskiej i Dworcowej |
W tle "Wędrowca" majaczy wieża Kościoła śś. Piotra i Pawła na Placu Wolności |
Postać chłopca
w szpiczastej czapce beztrosko kroczącego ulicą przypomina średniowiecznych
żaków. Jest w niej młodzieńcza kruchość i ciekawość świata. Posąg z brązu
został potraktowany szkicowo, jakby artysta bał się dosłowności – bał się, że poetycka
chłopięcość ustąpi konkretowi wałęsania się jakiegoś leniwego wyrostka sprzed
wieków, co patrzy, co tu i komu można zwędzić…
Ów żak kojarzy
się… z Żakiem. Eugeniuszem Żakiem (1884-1926), malarzem z Francji, którego
świat zna pod mianem „Zak”.
Eugeniusz Zak: "Marzyciel" |
Eugeniusz Zak: "Krajobraz z wędrowcem" |
Eugeniusz Zak: "Tancerz" |
Eugeniusz Zak
to wielki zapomniany artysta. Pochodził z Polski, miał korzenie żydowskie,
pracował w Polsce, Francji i w Niemczech, osiadł w Paryżu i tam zmarł. Miał
kilka faz twórczych w swoim dość krótkim życiu. Ponieważ nie malował z natury,
lecz z wyobraźni, postaci przezeń tworzone – czy to w formie portretu, czy jako
element krajobrazu – zawsze miały w sobie coś poetyckiego, coś melancholijnego.
Kobiety w chustach lub kapeluszach, tancerze i pijacy, wędrowcy, arlekiny,
śpiewacy – oto uniwersum jego płócien. Z czasem jak u artystycznych rówieśników
– Modiglianiego (1884-1920) malarstwie czy u Lehmbrucka (1881-1919) w rzeźbie –
jego postaci nabierają wydłużonych proporcji.
Polski twórca
żył zbyt krótko, by na trwale zaistnieć w kulturze świata, co nie umniejsza
jego dziełu. Wręcz przeciwnie: fakt, że świat się nim niespecjalnie interesuje,
sprawia, że jego obrazy są poszukiwane przez bogatych koneserów z Polski i… są na
ich kieszeń. Był czas, że obrazy Zaka były nawet w posiadaniu naszego czołowego
tenisisty Wojciecha Fibaka, który uchodzi za jednego z najbardziej liczących
się kolekcjonerów sztuki w Polsce.
Jeszcze jedno spojrzenie na "Wędrowca" Michała Kubiaka |
Trudno
powiedzieć, czy poetycki „Wędrowiec” to
świadome nawiązanie do Zaka. Ja w każdym razie taki związek widzę. Ale nie
bacząc na powiązania kulturowe, nie tylko mnie posąg przypadł do gustu. Również
artysta uznał go za udane dzieło, ponieważ stworzył figury następnych wędrowców
w brązie. I postaci te znalazły nabywców.
Niestety, inne realizacje Michała Kubiaka nie miały już tej siły wyrazu, a paskudni „biegacze” ostatecznie utrwalili opinię bydgoszczan o rzeźbiarzu, że się skończył.
Niestety, inne realizacje Michała Kubiaka nie miały już tej siły wyrazu, a paskudni „biegacze” ostatecznie utrwalili opinię bydgoszczan o rzeźbiarzu, że się skończył.
Kiedy zatem
rozeszła się wieść, że Ambasada Węgierska pragnie podarować miastu pomnik
flisaka i że pomnik zlecono wykonać właśnie Michałowi Kubiakowi, wszyscy byli
pełni najgorszych przeczuć:
- Jezu, znowu
jakieś zombie będzie straszyć
mieszkańców! I to w miejscu ulubionych spacerów, czyli nad rzeką! Strach z
małym dzieckiem wyjść, bo się popłacze od widoku Kubiakowej maszkary! –
Skąd ta nagła
szczodrość Węgrów względem Bydgoszczy? Ano, za sprawą Franciszka Floriana
Czakiego (Ferenc Florian Csaky de Kerestszegh) – węgierskiego arystokraty, który był kapitanem
polskiej artylerii na służbie Stanisława Augusta Poniatowskiego i jednocześnie
najwybitniejszym kartografem Rzeczpospolitej owego czasu. Bydgoszcz zawdzięcza
mu projekt kanału Brda-Noteć, który podchwycili Prusacy po pierwszym rozbiorze
Polski (w roku 1772, w wyniku którego Bydgoszcz odpadła od Macierzy) i z
sukcesem wcielili w życie.
Pomnik jest
zatem przywróceniem sprawiedliwości dziejowej, gdyż za pomysłodawców Kanału
Bydgoskiego niesłusznie zwykło się uważać Prusaków (Wielkiego Fryca, czyli króla Prus Fryderyka II, urzędnika Franza
von Brenckenhoffa, drogomistrza Hermana Jaweina lub ministra spraw
zagranicznych Ewalda Friedricha Hertzberga), chociaż bez nich, bez ich
determinacji, która pochłonęła życie ponad 2 tysięcy robotników, kanał
prawdopodobnie nigdy by nie powstał.
Na marginesie jednej
z map hrabia Czaki naszkicował postać flisaka. I ta właśnie postać
zainspirowała honorowego Konsula Węgier w Polsce, Marka Andrzeja Pietrzaka, do
wystawienia pomnika w Bydgoszczy. Początkowo romantycznie zakładano, że flisak
będzie miał rysy samego hrabiego, ale ze względu na zbyt skąpe materiały o kartografie
(zmarłym w 1772 roku, ale o którym nie wiadomo nawet, ile miał lat) z pomysłu
zrezygnowano.
Rzeźbiarz
Kubiak otrzymał w tej materii wolną rękę, a ponieważ wolność i zmusza do
wysiłku, i sprzyja osobistym upodobaniom, wbrew obawom bydgoszczan wywiązał się
z zadania znakomicie. Jego flisak – z wiosłem, w podwiniętych portkach i w
rozchełstanej kamizeli – jest ukłonem w stronę poetyckich postaci wędrowców. Nieco
zamyślony, oparty o barierkę nadbrzeża, ma w sobie wdzięk wrażliwych odmieńców,
którzy czasem przemierzają świat.
"Flisak hrabiego Czaki" autorstwa Michała Kubiaka przy Moście Staromiejskim w Bydgoszczy |
Rzeźbę
ustawiono w bezpośrednim sąsiedztwie Mostu Staromiejskiego. Lokalizacja
efektowna, bo w centrum i na wyciagnięcie ręki dla turystów. Ale czy nie
należało przenieść pomniczek nieco dalej, by podnieść atrakcyjność nadbrzeża w
dalszym biegu Brdy? Może w sąsiedztwie hotelu „Słoneczny Młyn”, gdzie mieści się konsulat węgierski w Bydgoszczy
i gdzie malowniczy przystanek tramwaju wodnego? Wędrówka wzdłuż naszej rzeki
byłaby znacznie przyjemniejsza.
Przy
okazji warto pamiętać, że zgoła odmiennie naszkicował postać flisaka nasz bydgoski Homer, czyli Jerzy
Sulima-Kamiński. W czasach jego
młodości bowiem drzewo jak dawniej i jak w operze „Flis” Stanisława Moniuszki spławiano Brdą. Ludzie rzeki jawili się
wówczas jako krzepcy, zręczni i czupurni:
„Ale warunek: pójdziemy na
skróty, po gazowej rurze, rozpiętej nad Brdą, w miejscu zburzonego
bernardyńskiego mostu. (…) Holownik był mały, niski, a my wysoko; nawet nie
obalili komina, nie musieli. Trwaliśmy jak zawieszeni nad kraterem wulkanu. Nie
widzieliśmy pokładu ani marynarzy, tylko maszyna sapała, tłukły się panewki
korbowodów i pieniła woda za śrubą. A kiedyśmy przejrzeli, oczadzeni i
przyduszeni, pod nami sunął powalony bór. Rudobrązowe pnie sosen uciekały spod
nas bezszelestnie. Tylko flisak stał pode mną w miejscu, mimo iż żwawo
przebierał nogami po pniach i tratwa uciekała mu spod stóp, a on szczerzył zęby
i udawał, że chce mnie strącić bosakiem. Czekałem, aż tratwy się skończą i ten
cholerny flisak wpadnie do wody. Ale on wciąż przeskakiwał z jednej na drugą,
groził bosakiem, a tratwy ciągnęły się i ciągnęły esowato bez końca. – Ty, bo
ci plujnę! – usłyszałem głos Kałdana. Charknął potężnie i flisak począł się
oddalać od rury, ode mnie, od Kałdana; wygrażał nam pięścią.”
Jerzy Sulima Kamiński: Most
Królowej Jadwigi, tom 3, rozdział XIII