Nasza bydgoska
Fara z XV wieku jest świątynią szczególną – niby kościół, ale jakiś taki bez
wyrazistego kształtu, sklecony z kilku ceglanych bud i skarlałej dzwonnicy i
gdyby nie barokowa wieżyczka z sygnaturką na dachu bardziej kojarzyłby się z
budynkami gospodarczymi niż sakralnymi. W rzędzie innych domostw Starego Miasta
niczym się nie wyróżnia. Nawet dobitnie nie góruje nad nimi.
Stylistycznie
przynależy do gotyku, ale ten gotyk jakiś taki biedny, skundlony – ani
strzelisty, ani przysadzisty – bez rozet, szykownych portali, chimer pod dachem
i fantazyjnych gargulców. Wprawdzie w swoim czasie ubogacono świątynię
kaplicami, lecz popadły w ruinę i ostała się tylko jedna – kaplica św. Krzyża,
która kopułą renesansową przypomina Kaplicę Zygmuntowską na Wawelu. W obiekcie
– starannie polichromowanym w stylu art déco
– znajduje się konfesjonał. To swoista strażnica nabożna, gdyż przez cały dzień
w konfesjonale czuwa spowiednik. I każdy, kto moralnie upadł, w kaplicy św.
Krzyża może się wyzbyć grzeszków.
Wnętrze Fary
nie odbiega od innych, prowincjonalnych kościołów: ani tu monumentalny ogrom,
ani wzniosłe freski, ani przepych wystroju. A jednak jest coś dziwnego, coś
charakterystycznego tylko dla tego miejsca – swoista przytulność.
Konia z rzędem
temu, kto uwierzy, iż zestawienie fioletu z zielenią, czerwienią, kolorem
niebieskim, pomarańczowym i złotym nie wyda się dekoracją ponurą, odpychającą, wręcz
depresyjną. Ale w kościele pod wezwaniem świętych Marcina i Mikołaja zimne
ubarwienie ścian, kolumn i sufitu absolutnie nie zaciemniło świątyni, nie
uczyniło zeń miejsca estetycznej katorgi. Tu chętnie się przebywa, chętnie
modli, rozmyśla. Kto nie wierzy, niech w dzień powszedni przyjdzie do Fary o
godzinie 11,30, a usłyszy, jak ludzie sami z siebie odmawiają różaniec…
Przyznaje, że
ilekroć na mieście kupię książkę, lubię wpaść do Fary, by w jej zaciszu nieco podelektować
się szelestem kartek i miąższem słów, zanim w domowych pieleszach ogarnie mnie
szaleństwo czytania.
Purystom
historycznym najważniejsza świątynia w mieście może się wydać skandalem,
albowiem w kwestii wyposażenia jest w dużym stopniu zbieraniną po innych
kościołach, zwłaszcza karmelitów i bernardynów. Jest tu świetny, pobernardyński
ołtarz św. Rocha z XVII-go wieku z rozczulająco nieporadnym wizerunkiem
świętego, którego największą wartością jest… czas namalowania, czyli rok 1841.
Rokokowa ambona na filarze to z kolei spadek po karmelitach. Natomiast dzwony
przywędrowały do Fary aż z Kamieńca Podolskiego, gdzie jeden był świadkiem oblężenia
Turków w 1672 roku i składania przysięgi w katedrze przez pana pułkownika
Wołodyjowskiego oraz jego przyjaciela Kettliga, co Sienkiewicz uwiecznił na
kartach Trylogii.
Mnie ten sakralny
miszmasz w zupełności odpowiada. Jest dowodem na to, że kościół nie jest
skamienieliną, że żyje w rytm życia wiernych, że nie tracąc nic ze swej intymności
staje się coraz piękniejszy. Każda epoka odciska na Farze swe piętno. Nawet
nasza. Witraże bowiem są dziełem dwudziestowiecznym autorstwa Henryka
Nostitz-Jackowskiego z Poznania i jego ucznia – Edwarda Kwiatkowskiego z
Torunia, stacje Drogi Krzyżowej z
1910 roku zrealizował bydgoszczanin z Francji – Franciszek Black, zaś Drzwi Jubileuszowe z brązu – wykonane z
potrójnej okazji, czyli 2000-lecia chrześcijaństwa, 1000-lecia metropolii
gnieźnieńskiej i 500-lecia kościoła farnego w Bydgoszczy – stworzył Michał
Kubiak.
Fara potrafi
zaskakiwać. Ostatnio złotym skarbem z XVII wieku odkrytym przez archeologów
podczas prac w świątyni. Przy okazji odsłonięto również krypty, w których
znajdowały się ludzkie szczątki.
Warto też
wspomnieć, że najcenniejszy obraz w kościele farnym – gotycka „Madonna z różą” umieszczona w barokowym
ołtarzu – mimo że od dawna słynący łaskami, dopiero na początku XIX wieku
został należycie wyeksponowany, albowiem dopiero wtedy, po renowacji świątyni,
ołtarz wraz z „Madonną” stał się
ołtarzem główny. Piękno maryjnego wizerunku odkryto jeszcze później, bo aż po
stu latach. Wtedy właśnie, w 1922 roku, zdjęto metalowe sukienki, blachy i
papierowe oleodruki, by poddać malowidło konserwacji.
Gotycką Matką
Boską z Bydgoszczy zachwycił się Prymas Tysiąclecia. W 1966 roku koronował
obraz i nazwał Matką Bożą Pięknej Miłości.
Kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu towarzyszył wówczas metropolita krakowski
kardynał Karol Wojtyła, który po trzydziestu trzech latach, już jako papież Jan
Paweł II, ponownie koronuje „Madonnę z
różą”.
Na urodę
postaci Matki Boskiej z Fary nie pozostał obojętny również Hubertus. Ten zapomniany poeta wiele lat po śmierci swej żony Elise
Rosenbaum pisał bowiem:
DO MADONNY Z RÓŻĄ
O Pani z różą z Dziecięciem w
ramionach
Któraś spowita w płaszcz nieba
Której anioły dźwigają korony
ciężar złoty
I Która próśb słuchasz z ołtarza
w witrażach
Pięknej miłości Tyś strażniczką
wierną –
W zakolu Brdy i w miasta
rozkwicie
Wspierasz nadzieją kochanków
nieśmiałych
I na życie we dwoje małżonkom
dajesz siłę
Wejrzyj zatem na me serce
zbolałe –
Zranione utratą osoby kochanej
Zepchnięte w samotność
niespełnieniem
Pogrążone w udręce zwątpienia
Niechaj raz jeszcze miłością się
uniosę
I niechaj kocham nawet bez
odwzajemnienia
Albowiem miłość jest warunkiem
życia
Albowiem życie jest dążeniem ku
Tobie
Hubert Ostoja-Dybowski z tomu „W cieniu mojego miasta”
W 2004 roku nasz kościół farny
został podniesiony do rangi katedry. To niewątpliwy zaszczyt, bo to jedyna
katedra w Bydgoszczy, ale mam nadzieję, że bydgoszczanie jak dawniej o świątyni
czule będą mówić: „Fara”.