Afrykańskie
temperatury tego lata sprawiają, że nawet zatwardziałych rowerzystów trudno
poderwać do jazdy. Nic więc dziwnego, że przed upałami wszyscy szukamy ratunku
w licznych w Bydgoszczy lodziarniach, powystawianych tu i ówdzie punktach z
darmową wodą typu „zdrowa, bydgoska
kranula”, a rekreacji – z dala od słońca. Choćby w biurach wystaw sztuki
lub w muzeach.
Adama, Janusza
i mnie zwabiła ostatnio kolekcja Wojciecha Fibaka udostępniona publicznie w Czerwonym
Spichrzu na Wyspie Młyńskiej.
Wojciech Fibak
przed laty był jednym z najbardziej liczących się tenisistów we wszelkich
rozgrywkach. Z tych czasów wyniósł wspaniałe przyjaźnie – choćby z pierwszą
rakietą świata, legendarnym Björnem Borgiem – zamiłowanie do sztuki i… całkiem
spore pieniądze, które pozwoliły pasję przemienić w cenną kolekcję malarstwa.
Latami
wyszukiwał artystów określanych mianem École
de Paris. To grupa malarzy obcych, głównie pochodzenia żydowskiego, którzy
działali w stolicy Francji w pierwszej połowie XX wieku. Byli reprezentantami
różnych stylów – od ekspresjonizmu, poprzez kubizm do fowizmu. Łączyły ich
tylko czasem osobiste przyjaźnie oraz… Paryż. Z tej grupy do świata wielkiej
sztuki przebiły się dwa nazwiska – Marca Chagalla (1887-1985) oraz Amadea
Modiglianiego (1884-1920). Pierwszy był Żydem białoruskim obywatelstwa
rosyjskiego i francuskiego. Drugi zaś Włochem żydowskiego pochodzenia. Inni jak
Tsuguharu Fujita, Per Krogh czy Jules Pascin, mimo wielkiej wartości ich sztuki
pozostali nieco w cieniu. A więc praktycznie zapomniani.
W École de Paris była spora grupa Polaków
i artystów polskiego pochodzenia: Mela Muter, Mojżesz Kisling, Eugeniusz
Eibisch, Jan Wacław Zawadowski, Włodzimierz Terlikowski (Vladimir de
Terlikowski), Gustaw Gwozdecki, Michael Sima (Michał Smajewski), Louis
Marcoussis (Ludwik Kazimierz Władysław Markus), Tadeusz Makowski, Eugeniusz
Zak.
Fibak skupił
się na kolekcjonowaniu tych mniej znanych artystów, zwłaszcza o polskim
rodowodzie. Z dużym sukcesem, gdyż… nie byli wówczas w cenie. Kiedy koneserzy
zorientowali się, że piękno jest nie tylko udziałem malarzy o znanych
nazwiskach, były tenisista miał już kolekcję wzbudzającą powszechny szacunek.
Niestety, w kwestii École de Paris
zachował się jak rasowy biznesmen: gdy tylko twórczość z tego kręgu zyskała na
wartości, gdy stała się modna i poszukiwana, wszystkie obrazy sprzedał.
Ale państwowym
zbiorom nic się nie dostało, bo ofertą finansową muzea nie były konkurencyjne
wobec prywatnych kolekcjonerów, a i sam właściciel raczej nie gustuje w
filantropii.
Po wyzbyciu
się obrazów École de Paris Wojciech
Fibak skupił się na polskiej sztuce współczesnej.
Do Bydgoszczy
nie trafiło zatem nic z École de Paris,
a więc nic z autentycznej pasji wielkiego tenisisty, która by mnie naprawdę
zelektryzowała. Niemniej wystawa warta obejrzenia.
O ile się
zorientowałem, Wojciech Fibak skupia się na zbieraniu dzieł powstałych po II
wojnie światowej, głównie niefiguratywnych, a najważniejszym kryterium jego
poszukiwań jest znane nazwisko.
Niebagatelną
też rolę odgrywa cena danego obrazu lub rzeźby. Są bowiem artyści polscy,
którzy od lat na rynku sztuki mają wysoką pozycję, zatem finansowo są poza
zasięgiem kolekcjonera. Do nich w pierwszy rzędzie zaliczają się twórcy działający
poza granicami kraju i tam odnoszący sukcesy: żyjący we Francji konceptualista Roman
Opałka (1931-2011), którego obrazy składały się z ciągu liczb, dzielący czas
między Włochy i Francję rzeźbiarz Igor Mitoraj (1944-2014) czy również żyjący
we Francji przedstawiciel realizmu fantastycznego Jerzy Siudmak. Brakuje
również krajowych tuzów: Jerzego Dudy-Gracza (1941-2004 ) czy Zdzisława
Beksińskiego (1929-2005). Również nieco zapomnianej, bo twórczo od wielu lat
zamilkłej, acz fascynującej surrealistki Anny Güntner (1933-2013). A także
Kazimierza Mikulskiego (1918-1998) czy Henryka Wańka.
A kto jest? –
jest oczywiście młody i modny w Stanach Zjednoczonych Wilhelm Sasnal. Trochę
komiksowy, trochę minimalistyczny.
Obraz Wilhelma Sasnala. Wielu odwiedzających go nie widzi.
Ze względu na gabaryty bowiem jest wystawiony na klatce schodowej.
Zielony piktogram nie świadczy, że sztuka Sasnala schodzi na dno
lub że dla pieszych na wymalowanych wstęgach szos
nie ma miejsca na ziemi, ale że trzeba uważać na schody.
To informacja ze strony pracowników muzeum.
Nie jest doklejona do obrazu.
A poza nim
Wojciech Fangor (1922-2015), którego kolorowe kółka przypominają słynne prostokąty
Marcusa Rothko, albowiem farby tak zostały położone, że dają złudzenie ruchu. Tej
szczególnej właściwości nie jest wstanie oddać żadna reprodukcja. Tylko
oryginał trzeba mieć przed oczyma. Ale dla patrzącego to niekoniecznie miłe
wrażenie. Z naszej trójki Janusz szczególnie źle odebrał sztukę Fangora i gdyby
mógł spotkać artystę, pewnie miałby dlań wiele przykrych słów.
Rarytasem
największym w kolekcji Wojciecha Fibaka jest obraz Andrzeja Wróblewskiego
(1927-1957). To jedno ze słynnych „Rozstrzeliwań”.
Artysta nie dożył 30 lat, lecz od razu zwrócił na siebie uwagę miłośników
malarstwa. Był okrutny i moralistyczny. Był genialny. Wychodząc od socrealizmu,
łamał jego konwencję. Nic więc dziwnego, że spuścizna Wróblewskiego z zachłannym
pietyzmem i dumą została zgromadzona w muzeach. Obrazy artysty w zbiorach
prywatnych należą do naprawdę wielkich rzadkości. A Fibak jakimś kadukiem
Wróblewskiego ma…
Spośród malarzy figuratywnych szczególną estymą nasz wspaniały
tenisista darzy Jerzego Nowosielskiego (1923-2011) oraz Jana Lebensteina
(1930-1999). Sporo ich prac zakupił. Mnie zaś wzrusza Jan Dobkowski oraz nieco
inny od znanych mi obrazów radosnej abstrakcji Alfred Lenica (1899-1977).
W zbiorach nie
zabrakło Tadeusza Kantora (1915-1990), który bardziej istnieje w świadomości
Polaków jako dramaturg niż malarz, Jerzego Tchórzewskiego (1928-1999), Łukasza
Korolkiewicza, Leona Tarasewicza czy Jana Tarasina (1926-2009), a więc tych
wszystkich, którzy wyznaczają nowoczesność polskich sztuk plastycznych, tych
wszystkich, z którymi zżyłem się od wielu, wielu wystaw, czyli tych, którzy
ukształtowali moją wrażliwość…
Obok
konsekwentnego ignorowania polskich surrealistów u Fibaka zauważyłem jeszcze
jeden zgrzyt: brak drapieżnego realizmu Edwarda Dwurnika. Ten diablo
inteligentny malarz, który chlapnięciem farby dosadnie komentuje rzeczywistość,
który uwielbia miejskie dżungle i hałaśliwe tłumy, raz po pędzlu jest rasowym
fowistą, raz niezbornym prymitywistą, ale zawsze w nowoczesnym krzyku barw,
zawsze w śmiałym, czasem awangardowym ataku kreską. Jego twórczość wydaje mi
się idealnym dopełnieniem fascynacji Wojciecha Fibaka, a jednak obrazów
Dwurnika na wystawie nie uświadczysz. Dziwne.
Największą
niespodzianką wystawy polskiego malarstwa z kolekcji Wojciecha Fibaka i jednym
z największych rarytasów sztuki XX wieku w ogóle było… krzesło.
Krzesło niebiesko-czerwone Gerrita Rietvelda z 1918 roku. |
To kultowe
dzieło Gerrita Rietvelda (1888-1964) – powstałe jakby w myśl rozważań Mondriana
o neoplastycyzmie lub z obserwacji odwiecznego, japońskiego minimalizmu – idealnie łączyło prostotę wykonania,
funkcjonalność i dekoracyjność czystych barw i zrewolucjonizowało myślenie o
sztuce wyrobu mebli. Odtąd, czyli od 1918 roku, zaczyna się nowoczesność w
naszych domach.
Drugim takim
rewolucyjnym krzesłem było dzieło Vernera Pantona (1926-1998), nad którym
artysta myślał aż osiem lat. „Pantony”
powstały w 1960 roku metodą wtrysku i składały się z jednego tylko odpowiednio
uformowanego elementu. Nie miały nóg i przypominały powyginane języki. Ze
względu na kruchość tworzywa aż do naszych czasów nie były masowo produkowane.
Dopiero odkrycie polipropylenu sprawiło, że dziś przeżywają swój renesans.
Oto kilka
fotograficznych impresji z wystawy.
„Ostra” rzeźba Jana Berdyszaka wykonana z blachy. |
Odlewem
twarzy Magdalena Abakanowicz (1930-2017) w roli… Aliny Szapocznikow (1926-1973). |
Obraz Leszka Knaflewskiego wykonany… z roślin. |
Rzeźba w kamieniu Adama Myjaka. |
Fragment
obrazu Jana Lebensteina „Zielony pokój”, gdzie zieleń ścian była w kolorze węgla. |