czwartek, 30 sierpnia 2018

Nieco refleksji nad zbiorem Wojciecha Fibaka


Afrykańskie temperatury tego lata sprawiają, że nawet zatwardziałych rowerzystów trudno poderwać do jazdy. Nic więc dziwnego, że przed upałami wszyscy szukamy ratunku w licznych w Bydgoszczy lodziarniach, powystawianych tu i ówdzie punktach z darmową wodą typu „zdrowa, bydgoska kranula”, a rekreacji – z dala od słońca. Choćby w biurach wystaw sztuki lub w muzeach.
Adama, Janusza i mnie zwabiła ostatnio kolekcja Wojciecha Fibaka udostępniona publicznie w Czerwonym Spichrzu na Wyspie Młyńskiej.
Wojciech Fibak przed laty był jednym z najbardziej liczących się tenisistów we wszelkich rozgrywkach. Z tych czasów wyniósł wspaniałe przyjaźnie – choćby z pierwszą rakietą świata, legendarnym Björnem Borgiem – zamiłowanie do sztuki i… całkiem spore pieniądze, które pozwoliły pasję przemienić w cenną kolekcję malarstwa.
Latami wyszukiwał artystów określanych mianem École de Paris. To grupa malarzy obcych, głównie pochodzenia żydowskiego, którzy działali w stolicy Francji w pierwszej połowie XX wieku. Byli reprezentantami różnych stylów – od ekspresjonizmu, poprzez kubizm do fowizmu. Łączyły ich tylko czasem osobiste przyjaźnie oraz… Paryż. Z tej grupy do świata wielkiej sztuki przebiły się dwa nazwiska – Marca Chagalla (1887-1985) oraz Amadea Modiglianiego (1884-1920). Pierwszy był Żydem białoruskim obywatelstwa rosyjskiego i francuskiego. Drugi zaś Włochem żydowskiego pochodzenia. Inni jak Tsuguharu Fujita, Per Krogh czy Jules Pascin, mimo wielkiej wartości ich sztuki pozostali nieco w cieniu. A więc praktycznie zapomniani.
W École de Paris była spora grupa Polaków i artystów polskiego pochodzenia: Mela Muter, Mojżesz Kisling, Eugeniusz Eibisch, Jan Wacław Zawadowski, Włodzimierz Terlikowski (Vladimir de Terlikowski), Gustaw Gwozdecki, Michael Sima (Michał Smajewski), Louis Marcoussis (Ludwik Kazimierz Władysław Markus), Tadeusz Makowski, Eugeniusz Zak.
Fibak skupił się na kolekcjonowaniu tych mniej znanych artystów, zwłaszcza o polskim rodowodzie. Z dużym sukcesem, gdyż… nie byli wówczas w cenie. Kiedy koneserzy zorientowali się, że piękno jest nie tylko udziałem malarzy o znanych nazwiskach, były tenisista miał już kolekcję wzbudzającą powszechny szacunek. Niestety, w kwestii École de Paris zachował się jak rasowy biznesmen: gdy tylko twórczość z tego kręgu zyskała na wartości, gdy stała się modna i poszukiwana, wszystkie obrazy sprzedał.
Ale państwowym zbiorom nic się nie dostało, bo ofertą finansową muzea nie były konkurencyjne wobec prywatnych kolekcjonerów, a i sam właściciel raczej nie gustuje w filantropii.
Po wyzbyciu się obrazów École de Paris Wojciech Fibak skupił się na polskiej sztuce współczesnej.
Do Bydgoszczy nie trafiło zatem nic z École de Paris, a więc nic z autentycznej pasji wielkiego tenisisty, która by mnie naprawdę zelektryzowała. Niemniej wystawa warta obejrzenia.
O ile się zorientowałem, Wojciech Fibak skupia się na zbieraniu dzieł powstałych po II wojnie światowej, głównie niefiguratywnych, a najważniejszym kryterium jego poszukiwań jest znane nazwisko.
Niebagatelną też rolę odgrywa cena danego obrazu lub rzeźby. Są bowiem artyści polscy, którzy od lat na rynku sztuki mają wysoką pozycję, zatem finansowo są poza zasięgiem kolekcjonera. Do nich w pierwszy rzędzie zaliczają się twórcy działający poza granicami kraju i tam odnoszący sukcesy: żyjący we Francji konceptualista Roman Opałka (1931-2011), którego obrazy składały się z ciągu liczb, dzielący czas między Włochy i Francję rzeźbiarz Igor Mitoraj (1944-2014) czy również żyjący we Francji przedstawiciel realizmu fantastycznego Jerzy Siudmak. Brakuje również krajowych tuzów: Jerzego Dudy-Gracza (1941-2004 ) czy Zdzisława Beksińskiego (1929-2005). Również nieco zapomnianej, bo twórczo od wielu lat zamilkłej, acz fascynującej surrealistki Anny Güntner (1933-2013). A także Kazimierza Mikulskiego (1918-1998) czy Henryka Wańka.
A kto jest? – jest oczywiście młody i modny w Stanach Zjednoczonych Wilhelm Sasnal. Trochę komiksowy, trochę minimalistyczny.




 Obraz Wilhelma Sasnala. Wielu odwiedzających go nie widzi.
Ze względu na gabaryty bowiem jest wystawiony na klatce schodowej.
Zielony piktogram nie świadczy, że sztuka Sasnala schodzi na dno
lub że dla pieszych na wymalowanych wstęgach szos
nie ma miejsca na ziemi, ale że trzeba uważać na schody.
To informacja ze strony pracowników muzeum.
Nie jest doklejona do obrazu.



A poza nim Wojciech Fangor (1922-2015), którego kolorowe kółka przypominają słynne prostokąty Marcusa Rothko, albowiem farby tak zostały położone, że dają złudzenie ruchu. Tej szczególnej właściwości nie jest wstanie oddać żadna reprodukcja. Tylko oryginał trzeba mieć przed oczyma. Ale dla patrzącego to niekoniecznie miłe wrażenie. Z naszej trójki Janusz szczególnie źle odebrał sztukę Fangora i gdyby mógł spotkać artystę, pewnie miałby dlań wiele przykrych słów.
Rarytasem największym w kolekcji Wojciecha Fibaka jest obraz Andrzeja Wróblewskiego (1927-1957). To jedno ze słynnych „Rozstrzeliwań”. Artysta nie dożył 30 lat, lecz od razu zwrócił na siebie uwagę miłośników malarstwa. Był okrutny i moralistyczny. Był genialny. Wychodząc od socrealizmu, łamał jego konwencję. Nic więc dziwnego, że spuścizna Wróblewskiego z zachłannym pietyzmem i dumą została zgromadzona w muzeach. Obrazy artysty w zbiorach prywatnych należą do naprawdę wielkich rzadkości. A Fibak jakimś kadukiem Wróblewskiego ma…
Spośród malarzy figuratywnych szczególną estymą nasz wspaniały tenisista darzy Jerzego Nowosielskiego (1923-2011) oraz Jana Lebensteina (1930-1999). Sporo ich prac zakupił. Mnie zaś wzrusza Jan Dobkowski oraz nieco inny od znanych mi obrazów radosnej abstrakcji Alfred Lenica (1899-1977).
W zbiorach nie zabrakło Tadeusza Kantora (1915-1990), który bardziej istnieje w świadomości Polaków jako dramaturg niż malarz, Jerzego Tchórzewskiego (1928-1999), Łukasza Korolkiewicza, Leona Tarasewicza czy Jana Tarasina (1926-2009), a więc tych wszystkich, którzy wyznaczają nowoczesność polskich sztuk plastycznych, tych wszystkich, z którymi zżyłem się od wielu, wielu wystaw, czyli tych, którzy ukształtowali moją wrażliwość…
Obok konsekwentnego ignorowania polskich surrealistów u Fibaka zauważyłem jeszcze jeden zgrzyt: brak drapieżnego realizmu Edwarda Dwurnika. Ten diablo inteligentny malarz, który chlapnięciem farby dosadnie komentuje rzeczywistość, który uwielbia miejskie dżungle i hałaśliwe tłumy, raz po pędzlu jest rasowym fowistą, raz niezbornym prymitywistą, ale zawsze w nowoczesnym krzyku barw, zawsze w śmiałym, czasem awangardowym ataku kreską. Jego twórczość wydaje mi się idealnym dopełnieniem fascynacji Wojciecha Fibaka, a jednak obrazów Dwurnika na wystawie nie uświadczysz. Dziwne.
Największą niespodzianką wystawy polskiego malarstwa z kolekcji Wojciecha Fibaka i jednym z największych rarytasów sztuki XX wieku w ogóle było… krzesło.



Krzesło niebiesko-czerwone Gerrita Rietvelda z 1918 roku.


To kultowe dzieło Gerrita Rietvelda (1888-1964) – powstałe jakby w myśl rozważań Mondriana o neoplastycyzmie lub z obserwacji odwiecznego, japońskiego minimalizmu  – idealnie łączyło prostotę wykonania, funkcjonalność i dekoracyjność czystych barw i zrewolucjonizowało myślenie o sztuce wyrobu mebli. Odtąd, czyli od 1918 roku, zaczyna się nowoczesność w naszych domach.
Drugim takim rewolucyjnym krzesłem było dzieło Vernera Pantona (1926-1998), nad którym artysta myślał aż osiem lat. „Pantony” powstały w 1960 roku metodą wtrysku i składały się z jednego tylko odpowiednio uformowanego elementu. Nie miały nóg i przypominały powyginane języki. Ze względu na kruchość tworzywa aż do naszych czasów nie były masowo produkowane. Dopiero odkrycie polipropylenu sprawiło, że dziś przeżywają swój renesans.

Oto kilka fotograficznych impresji z wystawy.



„Ostra” rzeźba Jana Berdyszaka wykonana z blachy.



Odlewem twarzy Magdalena Abakanowicz (1930-2017)
w roli… Aliny Szapocznikow (1926-1973). 



Obraz Leszka Knaflewskiego wykonany… z roślin.



Rzeźba w kamieniu Adama Myjaka. 



Fragment obrazu Jana Lebensteina „Zielony pokój”,
gdzie zieleń ścian była w kolorze węgla.