Czasem prowadzenie bloga sprawia satysfakcję, gdyż nagle
człowiek otrzymuje komunikat, że jego widzenie świata i jego fascynacje ktoś
inny podziela. Ta przyjemność spotkała mnie w związku z poetą Hubertusem – zapomnianym przez Boga i
ludzi twórcą wierszy o naszym pięknym grodzie. Wydawało mi się, że o Hubertusie
wiem tylko ja i najstarszy góral, że jest widmem, że się tylko przyśnił, ale
skontaktował się ze mną ktoś, kto go dobrze znał i mógł mi udzielić paru
informacjo o artyście i o jego przyjaciołach skupionych w tak zwanym Towarzystwie Poetów Nieznanych. Oto
zatem moje skromne ustalenia.
Żył w latach 1903-1996.
Wychowywała go matka, Eulalia z domu Rachuta, ponieważ ojciec, Florian
Ostoja-Dybowski, poległ w 1920 roku, na wschodzie, w czasie ofensywy wojsk
polskich w wojnie polsko-bolszewickiej. Ojciec był artylerzystą. Miejsce
pochówku nieznane.
Ul. Toruńska 6 w Bydgoszczy.
Tu w
latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku
mieszkał Hubert
Ostoja-Dybowski.
|
Niewiele wiadomo o życiu Hubertusa. Przez wiele lat pracował w
Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej na Starym Rynku, w dziale
informacji i bibliografii. Przez trzydzieści lat mieszkał w zabytkowej
kamienicy na ul. Toruńskiej 6. Miał nieślubną córkę imieniem Tekla. Został
pochowany w grobie matki Eulalii na Cmentarzu Starofarnym po jego ponownym
otworzeniu w 1994 roku.
Hubertus pisał wiersze. Głównie o Bydgoszczy. Otaczał go krąg ludzi
dla rozrywki również parających się słowem. Wspólnie więc dla żartu utworzyli Towarzystwo Poetów Nieznanych. Owo Towarzystwo nie miało jakiegoś programu
ideowego, wokół którego skupiłaby się działalność artystyczna. Było raczej
krotochwilnym związkiem birbantów, którzy chętnie przesiadywali nad piwem,
dyskutowali na każdy temat, prześcigali się w dykteryjkach i bon motach. Ich dziełka poetyckie – w
odróżnieniu od Huberta Ostoi-Dybowskiego – miały więc charakter ulotny,
okolicznościowy. Nie przedstawiały wielkiej wartości, chociaż czasem bywały
drukowane (np. fraszki Jana Nepomucena Wątroby w „Dzienniku Wieczornym”).
Córka zebrała wiersze Hubertusa w tom „W cieniu mojego miasta” i wydała własnym sumptem.
Z Hubertem Ostoją-Dybowskim związanych jest kilka historii.
Hubertus a Seneka
W ferworze dyskusji, by uniknąć zdecydowanej odpowiedzi, w chwilach zakłopotania, a także w zamyśleniu Hubertus zwykł pytać retorycznie „A co na to nasz kanalia Seneka?” i wtedy cytował stosowną sentencję łacińską w rodzaju:
Non qui parum habet, sed qui plus cupit, pauper est.
(Nie ten jest biedny, kto posiada mało, lecz
ten, kto pragnie więcej.)
Quid interest, quo quisque vitio fiat imprudens? Imprudentia par in
omnibus patrocinium est.
(Cóż za różnica, jaka kogo wada ogłupia?
Głupota jednako patronuje wszystkim.)
Quiquid itaque in alio reprenditur, id
unusquisque in sinu suo inveniet.
(Wszystko, co potępiamy u innych, znajdziemy
we własnej duszy.)
Aliena vitia in oculis habemus, a tergo
nostra sunt.
(Nie spuszczamy z oczu cudzych błędów, a
własne chowamy za plecami.)
Maximum remedium irae mora est.
(Na gniew najlepszym lekarstwem czas.)
Myśli Seneki w
tłumaczeniu Stanisława Stabryły
Nikt z Towarzystwa Poetów Nieznanych nie wiedział, dlaczego o Lucjuszu
Anneuszu Senece Hubertus wyrażał się zawsze per „kanalia” i czy był to rodzaj podziwu czy też niechęci. Wielu go o
to pytało, lecz zawsze udzielał wymijającej odpowiedzi.
Benedykt Orechwo twierdzi, że to
z dzieciństwa, że nauczyciel w liceum przyłapał młodego poetę, jak w
podręczniku dorysowywał Senece rogi, wąsy i brodę i za karę kazał mu wyuczyć
się po łacinie szeregu myśli filozofa.
Inna wersja wiąże niepochlebny
epitet z mało budującym życiorysem samego Seneki, że postępował zupełnie
inaczej, niż pisał. W końcu dziełem jego edukacji był cesarz Neron…
Hubertus a Jerzy Sulima-Kamiński
Kościół Najświętszego Serca Pana
Jezusa
na Placu Piastowskim, po prawej – ulica Szczepana Jankowskiego
|
Hubert Ostoja-Dybowski i Jerzy
Sulima-Kamiński (1928-2002) uwielbiali słuchać, jak w kościele na Placu
Piastowskim gra organista Szczepan Jankowski (1900-1990).
W „Moście Królowej Jadwigi”, w tomie drugim, w rozdziale XXXVII,
Jerzy Sulima-Kamiński pisał tak:
„Gasną światła przed głównym ołtarzem. Nikt jeszcze
nie wychodzi. Organista Jankowski odchrząkuje piszczałki, przedmuchuje fletnie. Zaraz
skoczy pod sklepienia ten płomień wysoki. Buchnie pożar, co wyniesie nas ponad
ziemskie niwy. Ta melodia rozkosznie.
Słaniam się i mocarnieję. Omdlewające
prądy na przemian z przypływem nadludzkiej siły,
mieszają się we mnie w burzliwych
wirach. Płaczę i promienieję. Ta muzyka posiada moc oczyszczającą. Rozglądam
się po kościele. Czy inni odczuwają to samo co ja? Niektórzy, żegnając się,
chyłkiem zmykają ku kruchcie. Dlaczego? Jak nazywa się to, co gra organista
Jankowski?”
Również Hubertus w utworze „Na Placu Piastowskim” sporo miejsca poświęcił muzyce niewidomego organisty
NA PLACU PIASTOWSKIM
Na
placu Najświętszego
Serca
Pana Jezusowego
Które
kościelnym bije barokiem
Towar
sprzedają
Towar
kupują
Wrzaskami
przekupniów grzechocze Mamona
- To świeża kaczka godna pieca
I śliwek suszonych na okrasę –
Rumiana
zdrowiem gospodyni
Ściśnięta
chustą na włosach niedbałych
Do
ręki wciska mi z zapałem
Ptaka
ze skrzepłą szyją
Ktoś
owoc zachwala nabrzmiały słodyczą
Ktoś
wdzięczy się futrem z hodowli własnej
Tu
oczy błyszczą chciwie jak bilon
Tam
pijak butelką się toczy
I
rdzawo naśmiewa
Pod
portal więc wsuwam się
Bogaty
w ornament i czujny figurą Piotra i Pawła
I
zgiełk targowiska
Strząsam
milczeniem nawy
A
także pustką ławek czekających mszy
Tam
sinym fioletem
Od
Ducha Świętego idącym na apostołów
Nade
mną plafon się wybrzusza
Przystaję
więc okiem
Tam
pod sufitem
Pionowo
błyszczy powaga piszczałek
Którą
dźwigają mocarne Atlasy
Przystaję
więc myślą
Tam
mistrz Jankowski
Wirtuoz
nieobecny wzrokiem
O
barok dłonie opiera na klawiszach
I
kościół unosi
I mnie
zasłuchanego
Nad
ptaki
Nad
ptaki
Przystaję więc sercem
Hubert Ostoja-Dybowski: Na Placu Piastowskim z tomu „W cieniu mojego
miasta”
Po doznaniach słuchowych w Kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa obaj panowie często zachodzili do pobliskiej lodziarni, która w szarych latach Polski Ludowej w opinii wielu bydgoszczan uchodziła za najlepszą – najlepsze lody w wafelkach tam podawano: owocowe i waniliowe. A ponieważ po wydaniu pierwszego tomu „Mostu Królowej Jadwigi” Hubertus nie krył żalu do Jerzego Sulimy-Kamińskiego za przedstawienie Rachuty z ulicy Rycerskiej w utworze, więc raz go zaatakował:
- Jerzyk, dlaczego ty z Rachuty
zrobiłeś kutwę?!
- Bo był.
- Jak był?! Żaden Rachuta nie był
kutwą!
- Ja pamiętam…
- Gówno, pamiętasz! Knypkiem
jeszcze byłeś, to co tam pamiętasz!
- Ależ Hubertusie, tak nie można. Uspokój się.
- Jak mam się uspokoić?! Moja
matka była z Rachutów, więc i ja jestem Rachutą po kądzieli! Chcesz powiedzieć,
że moja matka to skąpiradło?!
- Ależ ja nic takiego nie mówię!
- Właśnie że mówisz!
I ze słowami „Żebyś wiedział, że Rachuty nie są skąpiradłami!” Hubertus rozgniótł lody na czole znanego pisarza.
Odtąd aż do śmierci twórcy ze
sobą nie rozmawiali.
„Zaraz też postanowił wykorzystać
okazję i wymusić na Rachucie obniżkę komornego dla dziadków. Inaczej palcem nie
kiwnie.
Teraz dziadusiowie są pełni
napięcia i nadziei. Ojciec na pewno coś tam u Rachuty wytarguje, bo ojciec to
nie byle kto. (…)
- Tja… Z tego Rachuty to też ale
jest lepszy kunda… Ja mu mówię: Daj pan tyle, a tyle, a wtedy zobaczymy, czy
złapiemy złodzieja, czy nie. A za resztę spuść pan moim rodzicom komorne. To
on, że komorne jedna sprawa, a włamanie druga. Że nie wolno domagać się od
niego teraz, kiedy jest poszkodowany, jeszcze większych strat. Bo on zrobi
bankrot i pies z kulawą nogą za nim się nie ujmie. A ja mu mówię: Panie
Rachuta! Co za straty? Co za włamanie? Ta kista nudli, worek cukru, mąki, soli?
To on do mnie: Pan byś nie chciał być na moim miejscu. A nafta w śledziach?
Wlać naftę do śledzi to już nawet nie złodziejstwo, to sabotaż!”
Jerzy Sulima-Kamiński: „Most Królowej Jadwigi”, tom pierwszy,
rozdział IV
Hubertus i małżeństwo
Na temat swego stanu cywilnego
Hubert Ostoja-Dybowski nigdy się nie wypowiadał. Był bardzo dyskretny. Koledzy
z Towarzystwa Poetów Nieznanych
czasem widzieli na jego palcu obrączkę, ale nigdy nie wspominał, że jest
żonaty. Myśleli więc, że po prostu nie lubi mówić o swej połowicy. Kiedy jednak
oświadczył im, że Tekla jest jego nieślubną córką, byli skonsternowani…
Benedykt Orechwo, czyli powiernik
poety, twierdził, że Hubertus miał
żonę i dwójkę dzieci. Była od niego kilkanaście lat młodsza. Nazywała się Elise
Rosenbaum. Powiła mu bliźniaków. We wrześniu 1939 roku, kiedy zmobilizowany
Hubert Ostoja-Dybowski walczył nad Bzurą, w kolumnie spanikowanej ludności
cywilnej wraz z dziećmi uciekała do Warszawy. Za Rawą niemieckie samoloty
ostrzelały i zbombardowały cywilów. Pani Wiśniewska – sąsiadka Orechwy, która
również uciekała do stolicy – mówiła, że z furmanki, na której jechała Elise
niewiele zostało, że wprawdzie znaleziono żonę Hubertusa całą, ale że odłamek
bomby tkwił w jej potylicy. Ciałka bliźniaków były rozszarpane serią z broni
pokładowej.
Latem 1940 roku zwolniony ze
stalagu Ostoja-Dybowski – tak jak grobu ojca z 1920 roku – bezskutecznie
próbował odnaleźć miejsce pochówku żony i bliźniaków. Może myślał, że mimo
wszystko przeżyli? I może dlatego nigdy się ponownie nie ożenił? Był
człowiekiem honorowym, a jednak z matką Tekli nigdy nie stanął na ślubnym
kobiercu. Uznał córkę, łożył na nią i wychowywał, i był z niej dumny, ale może
wbrew faktom do końca życia się łudził, że Elise i bliźniacy nagle się odnajdą?
Napisał wiersz „Zaścianek”. Czy Ela w nim wspomniana to
jego go przyszła żona Elise Rosenbaum? Niestety, nie zabiegał o sławę, więc
żaden błyskotliwy i dociekliwy dziennikarz nie rozpytywał go o meandry twórcze
tudzież życiowe. Zatem nigdy nie dowiemy się prawdy. Chyba… że jakieś nowe
dokumenty – jakieś dzienniki, listy, pamiętniki – nagle się pojawią. Ale czy
się pojawią?
ZAŚCIANEK
Latem ulica Zaścianek
Która kończy Bydgoszcz
Domem i zielenią
Ma zapach smoły na dachach
Od nieba do komina
Biegają jaskółki
Spod tynku cegła ciemnieje
kurzem
W światło zwinięty na progu kot
Mokry powiew bielizny za płotem
Zdrowaśką
za Zdrowaśką Tyburkowa w oknie
Na ścianie narożnej
Gazowej latarni załamuje się
cień
Na jezdni co nie znała bruku
Ela skakanką czeka obiadu –
Warkoczyki i makowe wstążki
skaczą wesoło
Aż chce mi się klaskać i wołać
że jestem
Ale nijak mi dojść do Zaścianka
–
W połowie ulicy Świeckiej
przemysłowy płot
Zaścianek w paszczy Lewiatana
Któremu Biblia pauperum nadała imię „Famor”
Zaiste Bestia dziś traci na
grozie
Racjonalnie zyskuje na warkocie
maszyn i zysku
Mogę więc tylko wołać: Elu! Elu!
I echem odpowie mi wyłącznie sen
Hubert Ostoja-Dybowski: Zaścianek z tomu „W cieniu mojego miasta”
Po Zaścianku zostały tylko chwasty.
Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku
ulica widniała na planach
miasta Bydgoszczy,
choć reprezentował ją tylko jeden barak…
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz