piątek, 27 października 2017

W kręgu Hubertusa cz.1

Do powstania II Rzeczpospolitej w 1918 roku, a właściwie do 1920-go, kiedy Bydgoszcz na mocy traktatu wersalskiego wróciła do Polski, kultura w naszym grodzie była przede wszystkim zasługą jej niemieckich mieszkańców. Duża ich część wyemigrowała wraz z niemieckimi władzami miasta. Zatem dwudziestolecie międzywojenne w mieście rzemiosła, przemysłu i handlu było mozolnym tworzeniem własnych elit intelektualnych. Proces ten został brutalnie przerwany we wrześniu 1939 roku.
W czasie drugiej wojny światowej Bydgoszcz straciła prawie jedną czwartą mieszkańców, głównie wykształconych, gdyż mając na uwadze zniszczenie polskości grodu nad Brdą, takich przede wszystkim Niemcy zaciekle mordowali. Po wojnie zatem na kilka dziesiątków lat Bydgoszcz była pustynią kulturalną.
Na szczęście na niwie kultury mieliśmy swoich „siłaczy”, którzy już od pierwszych dni wolności czynili wszystko, by podźwignąć Bydgoszcz ze strat: Witold Bełza (1886-1955) bibliotekarz i naukowiec, ponownie zajął się zarządzaniem Biblioteki Miejskiej; Marian Turwid (1905-1987), malarz i poeta, zorganizował liceum plastyczne i zasłużył się zarówno dla środowiska malarzy jak i literatów; Andrzej Szwalbe (1923-2002), dyrektor Filharmonii Pomorskiej, który sprawił, że Bydgoszcz stała się ważnym ośrodkiem muzycznym w Polsce z własnym liceum muzycznym, akademią i operą. Dzięki nim miasto rozkwitło.
Niemniej środowisko twórcze przez wiele lat były wątłe, ograniczały do kilku, kilkunastu nazwisk: Marian Turwid, Jan Górec-Rosinski, Jerzy Sulima-Kamiński, Andrzej Baszkowski. Dopiero później przyszła fala wraz z Wojciechem Banachem, Stefanem Pastuszewskim, Jolantą Baziak, Danutą Künstler-Lagner, Dariuszem T. Lebioda, czy Jarosławem Jakubowskim.
Na tym tle Towarzystwo Poetów Nieznanych jawi się jako głód wielkiej literatury, jako marzenie, by wyrwać się z szarej codzienności, gdzie tylko praca, dom, niedzielny kościół i niedzielny spacer, by być kimś naprawdę niezwykłym…
Poza wspaniałą twórczością Huberta Ostoi-Dybowskiego Towarzystwo nie pozostawiło po sobie żadnych wybitnych dzieł, ale warto się nad nim pochylić, właśnie ze względu na owo pragnienie innego, bardziej kolorowego życia niż to, w które w represyjnych i ponurych czasach komunizmu Polska zamknęła swych obywateli.


Towarzystwo Poetów Nieznanych


Nieformalny krąg artystyczny w Bydgoszczy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku skupiony wokół postaci Huberta Ostoi-Dybowskiego, zwanego Hubertusem. Poeci tej formacji niespecjalnie zabiegali o publikację. Sporadycznie drukowano ich w lokalnej prasie: w „Faktach”, „Kujawach”, „Dzienniku Wieczornym”. Koncentrowali się na odczytywaniu wierszy podczas cotygodniowych wędrówek po pijalniach piwa. A ponieważ nie należeli do ludzi zamożnych, zatem bary, które odwiedzali, były pośledniejszej kategorii i nie cieszyły się dobrą sławą.
Z reguły wieczorki poetyckie od knajpy do knajpy kończyły się nad ranem rytualnym obsikiwaniem pomnika Henryka Sienkiewicza w Parku Jana Kochanowskiego w myśl uroczyście powtarzanej uwagi Hubertusa:


Ku pokrzepieniu serc Narodu
Pisałeś epos, wielki Henryku,
Więc ku pokrzepieniu pęcherza
Od Narodu otrzymasz duże siku.


Sowizdrzalska atmosfera owej rymowanki znalazła swe odbicie w wierszu Hubertusa „Spichrze nad Brdą”.




Pomnik Henryka Sienkiewicza 
w Parku Jana Kochanowskiego.
Dzieło wykonał Stanisław Horno-Popławski 
w 1968 roku w miejsce zniszczonego przez Niemców 
w 1939 roku posągu Konstantego Laszczki


Twórczość Towarzystwa Poetów Nieznanych nie wiązała się z żadnym programowym manifestem. Jedną z dwóch nieformalnych zasad, jakie w grupie obowiązywały, to oryginalność: każdy artysta starał się na tle pozostałych czymś wyróżnić. Stąd w wierszach surrealizm i żart, uwielbienie miasta, scenki obyczajowe oraz satyra.
Drugą zasadą była apolityczność. Żaden z poetów nie tworzył pamfletów na władzę ani na rzeczywistość. Ta wstrzemięźliwość najprawdopodobniej podyktowana została ostrożnością: nikt nie chciał mieć kłopotów z władzą, zwłaszcza że przekładały się one na trudności w pracy zawodowej. Poza tym ta wstrzemięźliwość wiązała się z faktem, iż bardzo często do zadań pracowników aparatu bezpieczeństwa prócz kontrolowania zachowań kibiców na stadionie należało infiltrowanie barów i środowiska piwoszy.

Przybliżony skład formacji:

1.       Hubert Ostoja-Dybowski, zwany Hubertusem,
2.       Makary Pytel, zwany Ogniomistrzem lub Makarem,
3.       Benedykt Orechwo,
4.       Cyryl Zimny, zwany Zimny Wrzask,
5.       Tadeusz Kukulski, zwany Miszczu,
6.       Jan Nepomucen Wątroba, zwany Jan Nepomucen, Nepomucek, Mucek Nep albo Neptyk.



Nastrój spotkań Towarzystwa w knajpach


Zakrapiane spotkania poetyckie obfitowały w różne zabawne momenty. Niektóre z nich są znane dzięki Benedyktowi Orechwie, gdyż miał on zwyczaj spisywać cięte uwagi mistrza zaraz po powrocie do domu. Niestety, pedanterii pióra maczanego w kałamarzu nieczęsto towarzyszyła pewność ręki i trzeźwość umysłu, stąd wiele z tej swoistej kroniki biesiadnej utonęło w kleksach i pokreśleniach i tym samym stało się nieczytelne.
Niemniej to, co udało się odczytać z kajetu ekonomisty-poety, warte jest przytoczenia, by odtworzyć klimat spotkań Towarzystwa Poetów Nieznanych.





Pewnego razu w „Słowiance”, gdy kelnerka, która wcześniej obraziła Hubertusa uwagą „Dziadku, czas pomyśleć o różańcu, a nie o piwie”, spytała „Co podać?”, poeta rzekł:
- Papier toaletowy.
- Papier toaletowy?
- Tak. – skinął głową Hubertus i dodał:


 Gdy cię widzę kochana
Mam sraczkę od rana


Bijatykę w barze „Ul” na Al. 1 Maja (dziś ul. Gdańskiej), którą zaczęły wyzwiska jednego z mocno podchmielonych gości, a skończyła interwencja funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, Hubertus filozoficznie skwitował:


Kto kurwami chętnie chlapie
Szybko w beret bęcka złapie


Pewnego razu na piwku „Pod Wisielcem” (zwyczajowa nazwa baru „Powszechny” na rogu Hetmańskiej i Sienkiewicza) mocno wstawiony Tadeusz Kukulski, zwany Miszczu, zwierzył się kolegom, że musi się leczyć, bo w miłych okolicznościach lokalowych od sąsiadki Zofii Fijałkowskiej z poddasza nabawił się dyskretnej choroby. Chichotaniu współbiesiadników towarzyszyła uwaga mistrza Huberta:

Gdy Zocha swawolna
To do trypra zdolna

Niestety, owa dyskretna choroba zaciążyła na szczęściu osobistym poety Miszczu. Kolega po piórze Makary Pytel, zwany Ogniomistrzem, który pragnął wyswatać Miszczu z jedną ze swych kilkunastoletnich córek („Do wyboru mam dwie, Genię i Renię, obie głupie i obie gospodarne”), stwierdził, że nie wyda dziecka za syfiarza, żeby zgniła w kile. I tak stolarz-poeta Tadeusz Kukulski zestarzał się w starokawalerstwie.
Natomiast przyczyna seksualnych kłopotów Miszczu, czyli Zofia Fijałkowska z poddasza na ulicy Spokojnej, nieraz wracała w żartach Hubertusa:


Od Pankraca do Bonifaca
Tadek Zochę maca

Kiedy Zocha kole płota
Zawsze najdzie mnie ochota
Łapska kiecę wnet pochwycą
I wyłoją dupsko sztycą


Hubertus a Marian Turwid

Marian Turwid (1905-1987) – nestor poezji bydgoskiej tudzież ruchu plastycznego w mieście – znał Hubertusa jeszcze sprzed wojny. Przyszła żona Huberta Ostoi-Dybowskiego, Elise Rosenbaum, była bowiem uczennicą w Miejskim Katolickim Gimnazjum Żeńskim w Bydgoszczy (dziś: VI Liceum Ogólnokształcące im. Jana i Jędrzeja Śniadeckich, przy ul. Staszica 4), gdzie Marian Turwid pracował jako nauczyciel rysunku.
Malarz nie pozostawał obojętny na urok dziewczyny, zatem relacje między nim a uczennicą nie ograniczyły się tylko suchych lekcji w szkole. Turwid wykonał kilka szybkich portrecików narzeczonej Huberusa węglem.
Nosił się też z zamiarem namalowania „Apoteozy Bydgoszczy”, w której centralnym punktem – oprócz herbu i królów związanych z miastem – byłaby żeńska postać z łukiem. Mówił dziewczętom w klasie, że Bydgoszcz ma już swoją „Łuczniczkę” w brązie, więc pora, by miała również na obrazie, który zawisłby w Ratuszu. Na modelkę upatrzył sobie Elise Rosenbaum. To ona miała pozować do roli pięknej „Łuczniczki”, naturalnie, pozować w stroju… „Łuczniczki”.
Do powstania obrazu nigdy jednak nie doszło, gdyż jeszcze przed maturą Elise poczęła i wyszła za mąż, i powiła bliźniaki. Potem przyszła wojna i śmierć w kolumnie uciekinierów…
Po latach Hubertus stworzył wiersz o „Łuczniczce”. Czy pisząc o nagim symbolu miasta, myślał wówczas o swej zmarłej żonie? O niedoszłej do skutku „Apoteozie Bydgoszczy”?

ŁUCZNICZKA

Pręży się łukiem i ciałem wysmukłym
Nad celem co umknąć pragnie przeznaczeniu
Wzrok jej skupiony
Napięcie w twarzy
Cięciwa wspiera zaciętość ust

A ty
W piękno łowczyni patrząc olimpijskie
Grotem na oddech wstrzymane
Nie wiesz ku czemu pocisk się wysunie:

Czy bólem wtargnie w ciało śmiertelne?
Czy duszę razi niczym ironia
Chociaż urodą dziewczęcą już dawno rażona?

Na szczęście spiżem jest tylko łuczniczka naga
Co granit wysoki ma pod sandałami –

Nie zapominaj o tym nie zapominaj

Hubert Ostoja-Dybowski: Łuczniczka z tomy „W cieniu mojego miasta”



Posąg „Łuczniczki” w Parku Jana Kochanowskiego, 
której autorem był niemiecki rzeźbiarz Ferdinand Lepcke 

W wieloletniej zażyłości Mariana Turwida i Huberta Ostoi-Dybowskiego rzeczą wątpliwą jest, by znany działacz kultury wiedział o twórczości bibliotekarza. Inaczej pewnie pomógłby mu w poetyckim debiucie lub postarał umieścić jego wiersze w którymś z lokalnych almanachów. Tak się jednak nie stało. Zatem dla nestora bydgoskiej poezji Hubertus na zawsze pozostał tylko mężem jego uczennicy, okazjonalnym facecjonistą i uczynnym pracownikiem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bydgoszczy, który w czytelni regionalnej celnie wyszukiwał potrzebnych mu dokumentów.
Raz, po niezbyt owocnej pracy w czytelni, Marian Turwid dał się namówić Hubertusowi na małą libację w towarzystwie Poetów Nieznanych. A że człowiek z niego na starość stał się nieruchawy tudzież głuchawy, zatem do w miarę eleganckiej „Słowianki” wszyscy pojechali tramwajem.
Trudno powiedzieć, czy owa nieudana kwerenda w Czytelni Regionalnej sprawiła, że malarz i poeta był w złym nastroju, czy może zwykł upijać się na smutno, dość, że przy wódce mocno użalał się nad sobą.
Mówił, że nie jest tak dobrym twórcą jak Iwaszkiewicz albo Staff.
- Ale oni nie pisali o Bydgoszczy! – ripostował Hubertus.
Mówił, że nie jest tak dowcipny jak Gałczyński.
- Marian, pisząc o Bydgoszczy, nawet Gałczyński by skapcaniał! Tu się pisze tylko na smutno. Bydgoszcz jest jak fado pod śledzia i dwie czyste. –
Mówił, że młodzi uważają go za ramola i wierszokletę.
- Ależ Marian, ty jesteś wielki! Ty jesteś jak Beethoven!
- Naprawdę?
- No pewnie! Masz równie wspaniałą głuchotę! I nie potrzebowałeś do tego aż dziewięciu symfonii!
Turwid się nie obraził. Trudno powiedzieć, czy była to zasługa jego poczucia humoru czy… głuchoty. W każdym razie po tym epizodzie ze „Słowianki” panowie jeszcze niejedną wódeczkę razem wychylili.

Mimo swoistego bydgoskiego spleenu obu poetów wiele różniło. O ile twórczość Mariana Turwida zdaje się być bardzo ugrzeczniona, skonwencjonalizowana i w tematyce raczej banalna, o tyle dzieło Huberta Ostoi-Dybowskiego niesie z sobą jakąś drapieżną zmysłowość i zimny intelektualizm. Warto zatem porównać obu artystów w wierszach o podobnej tematyce.


SPACER NAD BRDĄ

Idziemy dalej razem
brzegiem Brdy
a obraz za obrazem
coraz to jawi się nowy
i tak niespodziewany,
że trzeba wstrzymać kroku
i żadnym nie płoszyć słowem
nadpływających uroków

Marian Turwid: Spacer nad Brdą



SPICHRZE NAD BRDĄ

Brdą się kołyszą dostojne wiekami
Od szwu dachówek aż po ciemność piwnic
W żebrach sczerniałych trzeszczą wspomnieniami
Choć wzrok otwarty deskami okiennic

Barki brzuchate przywołują z ziarnem
Mowę niemiecką i polskie przekleństwa
Truchty furmanek targowisko gwarne
Noce matrosów spite do szaleństwa

Spichrze co rodne bywały towarem
Dzisiaj ugrzęzły w muzealnej nudzie
Tuczą wycieczki fotografii czarem
Gdy schodzą Bydgoszcz w turystycznym trudzie

My zaś pod mostem prężymy się sznurkiem
I spichrzom co się kołyszą wiekami
Salut z rozporka posyłamy ciurkiem
Piwo i rzekę mieszając z rzygami

Hubert Ostoja-Dybowski: Spichrze nad Brdą, z tomu „W cieniu mojego miasta”




Spichrze nad Brdą. Dla Mariana Turwida i Huberta
Ostoi-Dybowskiego to smutny widok. Obaj poeci pamiętali
bowiem, że do pożaru w 1960 roku spichrzy było pięć…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz